Protestujący pielęgniarze, pielęgniarki i położne podkreślają, że przede wszystkim mają dość obniżania statusu wykonywanych przez nich zawodów. Żądają lepszych zarobków i tego, by szpitale zwiększały zatrudnienie, odciążając ich w pracy. Twierdzą, że pracują nawet po 300 godzin w miesiącu i nierzadko dojeżdżają wiele kilometrów pomiędzy różnymi miejscami pracy, by pomóc wypełnić zapotrzebowanie różnych placówek na usługi pielęgniarskie i położnicze. Jednocześnie czują, że rząd ich ignoruje i nie docenia ich pracy.
– Minister jest głuchy. Odbijamy się od ściany. Dlatego, jeśli poprawki przejdą przez Senat, i będzie głosowanie w Sejmie – jedziemy na Warszawę! Jedziemy na Warszawę! – zapowiadała w trakcie protestu, popierana skandowaniem zgromadzonych, Zofia Czyż, przewodnicząca Związku Zawodowego Pielęgniarek i Położnych Mazowieckiego Szpitala Wojewódzkiego w Siedlcach.
– Walcząc o nasze prawa, walczymy tak naprawdę o prawa pacjenta (…) Chcemy, żeby pacjent był na pierwszym miejscu, a nie praca dodatkowa, związana z procedurami. A pacjent na pierwszym miejscu, to właśnie my przy nim – dyspozycyjne w ilości i w jakości. Czyli za mało nas jest, żeby zaspokoić potrzeby pacjenta. Chcemy, by przy wycenie poziomu najniższego wynagrodzenia w naszych poszczególnych grupach zawodowych, poza wykształceniem brać pod uwagę takie czynniki jak: odpowiedzialność, wiedza, doświadczenie zawodowe, wymagania psychofizyczne i umysłowe, a także to, jakie są warunki środowiskowe pracy – powiedziała nam Anna Kopańska, pielęgniarka w siedleckim szpitalu wojewódzkim.
– Praca po 300 godzin to ogromne niebezpieczeństwo. Musimy sobie uzmysłowić, że do tej kolejnej placówki, pielęgniarka po już odbytym dyżurze, przemieszcza się czasami wiele kilometrów. Wśród osób, które pracują w naszym szpitalu, koleżanek i kolegów, są tacy, którzy do tej drugiej pracy jadą po 100 km, na przykład do Warszawy. Moim zdaniem stanowią więc niebezpieczeństwo zarówno na drodze, jak i w tym kolejnym miejscu pracy. Nie godzimy się na to. Tak nie może być. Rząd musi coś zrobić z czasem pracy pielęgniarek, bo prowadzi to w prostej linii do nieszczęścia (…) Chcemy tym protestem uzmysłowić społeczeństwu także ten fakt, że my pracujemy w kilku miejscach nie dlatego, że jesteśmy takie pazerne, tylko dlatego że system opieki zdrowotnej jest tak dziurawy, że szpitale po prostu musiałyby być zamknięte, gdybyśmy w ten sposób nie pracowały – podkreślała Anna Kasprzyk-Sysik, pielęgniarka na OIOM-ie.
Protest w obu lecznicach trwał maksymalnie dwie godziny, od 10.00-12.00, zgodnie z przepisami obowiązującego w Polsce prawa. Uczestniczący w wydarzeniu pracownicy medyczni zapewniali, że pacjenci, którzy są w ciężkim stanie, nie zostali w tym czasie pozostawieni bez nadzoru. Fragment relacji dźwiękowej z protestu można znaleźć poniżej.