Z danych Izby Gospodarczej Gastronomii Polskiej wynika, że w ubiegłym roku pracę straciło 200 tys. pracowników gastronomii. Jest to między innymi powód, dlaczego ludzie wolą się przebranżowić niż wrócić do obsługi gości.
"Co nas zupełnie nie dziwi. Człowiek woli zostać w mniej płatnej ale pewnej pracy. Takiej, która nie skończy się wraz z kolejnym lockdownem."
- dodaje Krzysztof Szymański z bistro „Pomelo” w Gdańsku.
Podobnego zdania jest Gaweł Wysocki z restauracji „Moje Miasto”. Zespół do obsługi sali próbuje skompletować od kilku miesięcy.
– Cały czas podnosimy stawki, a odpowiedzi na nasze ogłoszenia zwyczajnie brak. Kiedyś chociaż wpadały zapytania. Teraz kompletna cisza – mówi Wysocki. – Dziś więc obsługuje gości szefostwo, starszy brat, który pomaga nam w weekendy – dodaje menager gdyńskiego lokalu.
A restauratorzy, przyszłych pracowników kuszą już wszystkim co mogą. Właściciele restauracji w nadmorskich miejscowościach oferują np. zakwaterowanie czy wyżywienie. – My na miejscu możemy zaoferować luźną atmosferę, nieformalny strój. Do tego ciepły posiłek i trzeba powiedzieć sobie otwarcie, bardzo wysokie napiwki – dodaje kierownik restauracji „Evil”.
Z analiz wynika, że sektor gastronomiczny w 2020 roku mógł stracić nawet 30 miliardów złotych.