Najtrudniejsze były początki. Środowisko medyczne miało pewne prognozy i wiedzę, ale były one czysto teoretyczne. - Pierwsi pacjenci, którzy trafili na nasz oddział to była rodzina. Pechowo dla nas, że stało się to na dyżurze nocnym. Szczęśliwie, że obecny był ordynator. Mimo protokołu, pracownicy nie wiedzieli jeszcze jak się zachować - czy np. od razu się izolować, czy wrócić do domu. Dzwonili do mnie rano. Przyjechałam. Obecny był też szpitalny epidemiolog. Wtedy raczkowaliśmy - wspomina szefowa zespołu pielęgniarskiego SOR SPSK4.
Gesty solidarności
Było wiele chwil, które wcześniej nie spotykały medyków. - Mnóstwo osób i firm oferowało nam pomoc, choćby wodę, jedzenie. Prowadzono zorganizowane akcje. Byłam zszokowana, ale i przerażona, w tym pozytywnym sensie. Nie byłam wcześniej do tego przyzwyczajona. My jako medycy mogliśmy z kolei odwdzięczyć się fachową opieką - mówi pielęgniarka.
- Najbardziej docenia się jednak te zwykłe gesty. Kiedy wiemy, że walczymy i zgonów jest zdecydowanie więcej niż zwykle. Mamy skomplikowany przypadek śmierci. Musimy to sprawdzić, a potem prostym językiem wytłumaczyć rodzinie pacjenta procedurę covidową, która jest inna niż tradycyjna. Słowa podziękowania w takich sytuacjach są nieocenione - mówi Chałabis-Gnat.
Szpitalny oddział ratunkowy SPSK4 cały czas walczy o życie pacjentów z COVID-19. - Jesteśmy gotowi na różne scenariusze, także te nadzwyczajne - tłumaczy.
Oddział dostał dzisiaj z Agencji Rezerw Materiałowych sześć łóżek transportowych. Dwa tygodnie temu dziesięć wózków. Po epidemii sprzęt przekierowany będzie do pracy z pacjentami niezakaźnymi.