Spotkanie z Hapoelem sopocianie rozpoczęli w tradycyjnym zestawieniu, czyli Mateusz Szlachetka, Yannick Franke, Michał Kolenda, Darious Moten i Josh Sharma. Premierowe punkty zostały zdobyte dokładnie po minucie gry, a ich autorem był Michał Kolenda.
Drugą kwartę zainaugurowała trójka Karola Gruszeckiego. Dwoma punktami odpowiedział Davis, ale kolejne akcje należały do Brandona i Carla, dzięki czemu zostało Treflowi tylko oczko do odrobienia. Rywale ostatecznie nie odpuścili i na przerwę schodzili z wynikiem 48:41.
W trzeciej kwarcie Marcin Stefański wprowadził na boisko Carla Lindboma i była to dobra decyzja - Fin zdobył pięć punktów z rzędu, ale za każdym razem Hapoel miał na to odpowiedź. Po trzech kwartach tablica wyników pokazywała 62:72.
W czwartej kwarcie Treflowi udało się nadrobić aż siedemnaście punktów. Ostatnie sekundy dały jednak zwycięstwo gościom. Obwodowy z Eilatu rzucił za trzy, nie trafił, lecz sędziowie dopatrzyli się faulu Brandona Younga, co skutkowało trzema wolnymi. Allen wykorzystał wszystkie, a na zegarze zostało 0.8 sekundy. W ostatniej akcji piłka trafiła do Josha Sharmy, jednak jego rzut był chybiony i z drugiego zwycięstwa w fazie grupowej FIBA Europe Cup cieszyli się gracze Hapoelu.
Teraz przed sopocianami mecz ze Śląskiem Wrocław i spotkanie na jednym parkiecie, lecz po przeciwnych stronach – braci Kolenda. Na 3 listopada zaplanowano natomiast kolejny mecz fazy grupowej FIBA Europe Cup i tu Trefl, na swoim boisku zmierzy się z Kyiv Basket.
Źródło: Horror bez happy-endu. Trefl Sopot przegrał z izraelskim Hapoelem Eilat 85:88