- Stracił przytomność na parkingu i upadł. Moja siostra zadzwoniła po pogotowie. Przyjechała karetka, medycy zrobili krótki wywiad z moim dziadkiem. Nie był w stanie określić jaki mamy dzień czy rok. Ratownicy medyczni zabrali mojego dziadka do szpitala, informując o tym moją siostrę, prosząc o kontakt do osoby, która zasięgnie informacji o jego stanie zdrowia, czyli do mojej mamy. Prawdopodobnie ta karetka w ogóle nie dojechała do tego szpitala. Moja mama, która dojechała tam 30 minut później, dowiaduje się, że żadna karetka w tym czasie do szpitala nie dojechała, a w tym czasie mój dziadek umiera w centrum miasta na przystanku - mówi wnuczka.
Pierwszą pomoc na przystanku udzielili strażnicy miejscy. Później przyjechała karetka. Mężczyzny nie udało się jednak uratować. Rodzina jest w szoku. - Zgłosiłyśmy się do odpowiednich służb takich jak policja, żeby zebrać jak najwięcej informacji, dowiedzieć się prawdy, dlaczego stało się tak, a nie inaczej. Ja też zamieściłam post na Facebooku, z nadzieją, że zgłosi się do mnie jakiś świadek, który widział może mojego dziadka wcześniej, przed przyjazdem straży miejskiej, który może powiedziałby jak mój dziadek znalazł się na tym przystanku - dodaje zrozpaczona Weronika.
Świadkowie zdarzenia proszeni są o kontakt z wnuczką Weroniką Brandt przez Facebooka lub pod numerem 795-459-309. Sprawą obecnie zajęła się prokuratura.
Źródło: Zmarł na przystanku w centrum Gdyni, podczas gdy powinien być w szpitalu. Będzie śledztwo